Dzisiaj gościnna relacja mojego syna Janka, ultrasa, dawniej zawodnika Adventure Racing (team Niezla Korba) z imprezy multidyscyplinarnej – bieganie, rower, kajak – o złowieszczej nazwie Predathlon. Publikuję ją teraz, bo… to tekst mojego synka :), oraz dlatego, że zawsze mnie fascynowało, jakie siły leżą w człowieku, i jak po nie sięgać. Jak sięga się po sukces, swój osobisty sukces, radząc sobie z trudnościami. Jak podnosi naszą skuteczność działania znajomość własnych mocnych i słabych stron. I wiele, wiele więcej… Zapraszam do czytania.
______________
Wystartowałem w PREDATHLONIE i byłem 3 na mecie! Startowało 19 zawodników co prawda, ale emocje i frajda są!
Info o zawodach zobaczyłem na plakacie przy informacji turystycznej podczas weekendowej wycieczki z rodzinką. 45km – 9km rowerem, 9km kajakiem, 17km rowerem i 10km biegu. Zawody w (przepięknym!) Suwalskim Parku Krajobrazowym, więc płasko miało być tylko na kajaku – i tak rzeczywiście było!
Nie obyło się przez przygód na trasie. Ale po kolei.
Startowaliśmy na rowerach, chwilkę płasko, a potem szybki zjazd – na zjazd wjeżdżam pierwszy i mknę w dół tak jak lubię – łzy na policzkach od pędu powietrza – niesamowite te górki w tym Parku. Dobrze się zapowiada! Na fragmencie asfaltu ktoś ciśnie mocniej, więc ja się nie szarpię – trzymam koło – finalnie jedziemy we trzech i odłączam się od reszty stawki na pierwszym podjeździe. Trenować nie trenowałem, więc kondycyjnie odstaję, ale nadrabiam techniką jazdy. Niestety spada mi łańcuch, klinuje się i stoję jakiś czas – doganiają mnie dwie osoby i jestem piąty. Na następnych 2-3 kilometrach mocno cisnę i do kajaka wsiadam znów na 3 miejscu ze stratą ok. 1 minuty.
No i tu zaczął się mój dramat – etap kajakowy. Mamy płynąć do boi. Jak dopływamy to orientujemy się, że na horyzoncie jest druga boja, a potem okazuje się, że jest i trzecia, tuż pod brzegiem dokładnie pod drugiej stronie jeziora… Czyli jednak będzie pełne 9 km. Niestety po pierwszej boi zaczynam wyraźnie tracić. Doganiają mnie kolejne kajaki… jednak mam słabą bułę – moje kurczakowate ręce nie napędzają kajaka odpowiednio szybko. A może to kwestia wiosła? Postanowiłem użyć drewnianego wiosła od teściowej, wydawało mi się, że ma fajną łychę i będzie moją przewagą – tymczasem na półmetku tracę 6-7 min. do pierwszego. Mordęga. Ale motywuję się, że nie mogę odpuszczać, bo nigdy nie wyjdę z tej wody – wiosłuję ile fabryka dała, aż pot kapie z nosa – to uczucie w sumie lubię. Finalnie wyprzedzili mnie chyba wszyscy – kończę 3 od końca.
Chwytam arbuza i banana w biegu i lecę na rower – planuję się odkuć za tę męczarnie na kajaku. Tylko jak odrobić 15 min starty na 17 kilometrach… No nic! Cisnę.
Trasa jest przepiękna z prawdziwymi zjazdami i sytymi podjazdami. Tak jak pisałem – technika to moja przewaga – na najdłuższym zjeździe zrobiłem KOMa na Stravie. 🙂
Pod koniec etapu kibicuje mi rodzinka i znajomi – Ola jest wspaniałym kibicem – dzięki temu czuję się trochę jak Rafał Majka. Finalnie wyprzedziłem z 6 osób, nie wiem który wpadam na przepak. Zmieniam buty, łyk wody i biegnę. Szybka zmiana dyscypliny, bez przeciągania, to moja szansa na urwanie kolejnych sekund nad rywalami. Chyba się udaje, bo na pierwszej dużej górze (Zamkowej, z murami grodziska Jaćwigów na szczycie) wyprzedam kolejnego zawodnika – biegnie mi się średnio – spięty brzuch ogranicza szybszy bieg, tak mam jak nie trenuję szybkiego biegania i siły biegowej. Widzę kolejnego zawodnika przed sobą – więc jest motywacja. Robi się bardzo gorąco, praży słońce. Trasa, jak ostrzegli organizatorzy, nie zawsze prowadzi ścieżkami – biegniemy zwierzęcą ścieżką w krzaczorach wzdłuż krawędzi jeziora – ja lubię tak biegać.
Przestaje mi się podobać, jak od jeziora muszę się niemal na czworaka wspinać w kierunku góry Cisowej (zwanej suwalską Fudżijamą) w sumie różnica poziomów do szczytu to jakieś 70 m – w Warszawie nie uświadczysz takiego podbiegu. Na szczycie góry dowiaduję się, że jestem 3. Jak to możliwe? Nie myślę wiele, zbiegając mijam się na schodkach prowadzących na szczyt z 3 osobową grupą pościgową, która musiała gdzieś pomylić trasę. Do mety 3km! Tylko i aż 3!
Po zbiegu od ostatniego wolontariusza na trasie dostaję potwierdzenie, że mam miejsce na podium. Bardzo się z tego cieszę i zastanawiam się co zrobić, żeby tego nie zepsuć. Postanawiam lekko odpuścić, żeby nie przeszarżować z emocji – boję się skurczy, bo słońce mocno przypieka, a ja za mało piłem. No i kilkanaście sekund na zbiegu – BAM! Skurcz dwugłowego. Kładę się na trawie, odpuszcza, próbuje wstać. ZNÓW SKURCZ. No to poleżę dłużej, 5 sekund, 10 sekund, 15 sekund. Wstaję… SKURCZ. Zastanawiam się co zrobić. Do mety jakieś 1-1,5 km… a ja nie mogę wstać. Dobrze, że jest zbieg i zakręt i rywale nie widzą, że leżę, bo by poczuli krew i przyspieszyli…
50 metrów dalej jest strumień, do którego zbiegaliśmy. Postanowiłem spóbować zluzowac mięsień poprzez krioterapię – no może nie krio – ale w chłodnej wodzie. Doczłapałem tam i siadam w wodzie, ale boję się, że zaraz zobaczy to goniący mnie rywal i czując moją słabość zaatakuje. A MIAŁO BYĆ TAK PIĘKNIE – NA 1 KM PRZED METĄ BYŁEM NA PODIUM. 10 sekund w wodzie musi wystarczyć – biegnę dalej stromo pod górę, noga boli, ale skurcze nie wracają… W najstromszym miejscu mam 100 m przewagi nad rywalem, który nagle wyłonił się z za zakrętu. Już żegnam się z moim upragnionym podium. Ale biegnę dalej ile mogę na szczycie górki – WIDAĆ JUŻ ZABUDOWANIA – TAM JEST META! To dodaje mi sił. Finisz, nie za szybki, bo boję się skurczu… Wpadam na metę mając 200m przewagi. Wyglądam niezachęcająco (załączam).
ALE BYŁO! AAAACH!
Bardzo fajne lokalne zawody nastawione na multidyscyplinarność i doświadczanie lokalnego terenu. Brawa dla Stowarzyszenia Kultury Fizycznej w Wieliczkach. Bardzo podobało mi się profesjonalne traktowanie zawodników przez organizatorów (informacje wcześniej, ślad GPX trasy, szybkie opisywanie na maila). Ja zarzutów nie mam. Trasy nie zgubiłem, bo znam okolicę, ale wiem, że ludzie na biegu błądzili… szkoda – pewnie na tak skomplikowanej trasie trzeba dokładniej taśmować zakręty. Ponoć medale też były spóźnione i ludzie z biegu (6,5km) i Nordic Walking na nie czekali – ale medale są pięknym rękodziełem. Na dekoracji nie byłem, bo szybko wracałem do rodzinki. Wpisowe (149zł) mi się zwrócilo w bonie do Decathlonu (200zł) i bonie na brafitting dla żony. Czego chcieć więcej! Za rok jedziemy większym składek obsadzić całe podium!
http://www.zawodysportowe.info/predathlon/
https://www.facebook.com/predathlon
Proszę Pana czytałem ten tekst ze trzy razy . Bardzo dziękuje za relację ( gratuluję wyniku ), która jest naprawdę pozytywna dla pomysłodawców tej imprezy.Będziemy dalej nastawieni pozytywnie do tej imprezy i zapraszamy za rok!
Więcej takich imprez! Dzięki za komentarz 🙂